#kartypracyzagranicą
Odmiany polszczyzny to jak języki w języku. Niby ten sam język, a jednak obcy. Taki, którego nie rozumiemy. Albo nie wszyscy, albo nie zawsze. Myślę, że każdy z nas miał kiedyś do czynienia z odmianą języka inną niż ogólnopolska. Oto parę refleksji z mojego doświadczenia.
Pamiętam, że w dzieciństwie wertowałam książkę o bardzo dziwnym tytule: Arsenał bellony. Musiał to być jakiś słownik wyrażeń związanych z wojną, bronią. Nic z tego nie rozumiałam, nie tylko dlatego, że byłam mała. Książka zawierała słownictwo fachowe, bliskie jakiejś grupie ludzi. A zatem było to moje spotkanie z socjolektem, żargonem właściwym grupie zawodowej.
Teraz, choć jestem dorosła, też zdarza mi się nie rozumieć polskiego. Na przykład wtedy, kiedy rozmawiam z młodzieżą. Slang młodzieżowy często pomieszany z socjolektem graczy gier wideo jest dla mnie jak język obcy. Żeby zrozumieć, o co chodzi, potrzebuję wyjaśnienia w odmianie ogólnopolskiej, takiej, którą zrozumie każdy bez względu na wiek czy zainteresowania. Czyli bug to taki błąd? A krindżowy to niestosowny? Upewniam się, mapując te nowe obszary.
Kiedyś od znajomej Ślązaczki dostałam kawałek sera. Zdziwiłam się, kiedy dodała, że ten ser jest „dupny”, bo dla mnie to znaczyło tyle co „byle jaki”. Okazało się, że po śląsku to po prostu „duży” i dlatego właśnie się nim podzieliła, a nie dlatego, że był niesmaczny. Oczywiście nieporozumienie wynikło z tego, że moja koleżanka użyła słowa typowego dla odmiany terytorialnej języka.
Przychodzi mi do głowy metafora języka jako pizzy. Odmiana ogólnopolska to klasyczna margarita. Dodatkowe składniki to słownictwo typowe dla danego regionu, danej grupy, danego stylu. Im więcej pieczarek, tym trudniej zobaczyć warstwę sosu pomidorowego, trudniej zrozumieć.

Dodaj komentarz